Zawody Spławikowo - Gruntowe Memoriał im. płk. Jerzego Berlińskiego - Grochale - 27.05.2017

Miejsce na memoriał bardzo nam się spodobało, a może i za bardzo, bo dłużej niż własne miejscówki wędkarskie urządzaliśmy stanowisko organizacyjne (stolik, krzesła, parasol, grill), słuchaliśmy przemów Zarządu na otwarcie zawodów oraz poleceń sędziego, który między innymi życzył sobie, aby każdy zawodnik złowił przynajmniej po jednej rybie.

Zajęliśmy prawie 100 m brzegu starorzecza Wisły, między krzaczkami, na ciut spadzistym brzegu. Ustawiliśmy krzesełka, plecaki, skrzyneczki, a nad brzegiem wędki. Na sygnał sędziego o 7:30, spławikówki i feedery powędrowały do wody i od tej chwili zaczęła się walka o zdobycze. Łowienie było bardzo urozmaicone, bo wyciągaliśmy wszystkie gatunki ryb jakie występują w tym miejscu. Te małe – krąpie, ukleje – jak i te duże – leszcze, japończyki. Wieści o wyciąganych okazach, które mogły przeważyć o zwycięstwie, roznosiły się z prędkością błyskawicy. Pierwszy niepokój wśród łowiących zasiał leszcz (1,5 kg) wyciągnięty przez kol. Macieja Woźniaka. Potem kol. Wiesiek Sochacz złowił 0,8 kg japończyka. Rywalizacja stawała się coraz bardziej zacięta.

photo-164295.jpg

Wobec takich okazów, należało „naciąć” kilogramy „drobnicy” aby przeważyć szalę zwycięstwa na swoją stronę. Wszyscy mieli jeszcze nadzieję na zwycięstwo.

Ale kol. Maciej nie zamierzał łatwo oddać „palmy” zwycięstwa. Konsekwentnie polował na „grubszą” zwierzynę. Ta strategia przyniosła wymierny rezultat w postaci leszcza 2,6 kg. Czyli jak to się teraz mówi, kol. Maciej „pozamiatał”. Reszcie naszego towarzystwa pozostało walczyć o 2 i 3 miejsce.

photo-164304.jpg

Prawie do końca memoriału nie było wyraźnej przewagi. Ale jak to na zawodach bywa, zawsze ktoś ma ten przysłowiowy „łut” szczęścia. Kol. Waldek Sobolewski, pod koniec zawodów, złapał ponad kilowego leszcza i w ten sposób „ustawił” kolejność na podium.

photo-164307.jpg

Wyniki pozostałych zawodników były „różne, różniste”, ale należy zauważyć, że tylko kol. Mariusz Stachowiak wykonał precyzyjnie zalecenie sędziego z porannej odprawy, złowił dokładnie jedną rybę.

Zakończenie zawodów to tradycyjnie wręczenie nagród i zasłużony posiłek z grilla. Tym razem musieliśmy uzbroić się w cierpliwość. Czekaliśmy na kol. Prezesa, który musiał spakować „tyczkowe” stanowisko oraz wypakować „zakamuflowane” nagrody niespodzianki. Pilnowaliśmy więc grilla, chroniąc przed zbytnim przypieczeniem karkówkę, której aromat drażnił nam nozdrza.

Nareszcie nadszedł moment dekoracji zwycięzców zawodów. Oczekiwanie opłaciło się, bo pamiątkowe ryngrafy okazały się warte naszej cierpliwości. Nagrodzeni byli dumni, że tak piękne pamiątki ozdobią ich półki lub regały. (Pełne wyniki zawodów)

photo-164264.jpg

Wreszcie mogliśmy też zaspokoić nasz głód, bo co by nie mówić kiszki już nam marsza grały. W pierwszej kolejności zniknęła karkówka (gratulacje dla kol. Mariusza za dobry wybór mięsiwa), a później, już na spokojnie raczyliśmy się pieczoną kiełbaską. Teraz już na spokojnie mogliśmy porozmawiać o dzisiejszym dniu, powspominać płk. Berlińskiego, któremu dedykowaliśmy te zawody. Czas mijał szybko i przyszła pora aby rozjechać się do domów.

Ale nie wszyscy... Adam, Wiesio i ja (Gosia) postanowiliśmy jeszcze trochę połowić. Mieliśmy nadziję, że zanęcone na zawodach ryby do końca się nie najadły i zapewnią nam jeszcze trochę zabawy. Nasze plany zweryfikowały „hordy” (nie przesadzam) komarów. Jak tylko słońce przestało już mocno „przypiekać”, zleciało się to „tatałajstwo” momentalnie atakując każdy kawałek odkrytego ciała. W pewnym momencie problemem było już nawet założenie robaka na haczyk (ciężko to robić jak na rękach siada i kłuje 15 komarzyc), więc poddaliśmy się i szybko zwijając sprzęt ewakuowaliśmy się do samochodu, a następnie po drodze, przeklinaliśmy do ostatniego pokolenia, te „upierdliwe” owady.

 

Rewizorek - Gosia