II Międzykołowy Maraton spławikowo-gruntowy - Wykrot 2018

Jak jeden mąż, trzy żony i jedna córka, stawiliśmy się na Zalewie Wykrot, na II Drużynowym Maratonie spławikowo – gruntowym Kół nr 33 i 43.

Większość drużyn przybyła na łowisko w czwartek  31.05, bo po co tracić wolny czas na siedzenie w domu, gdy można już pooglądać wodę, las i inne atrakcje zalewu.

Aby zapewnić wszystkim zrównoważone szanse w zawodach, poprzestaliśmy na rozlosowaniu stanowisk między obecnymi, tak aby móc już rozłożyć sprzęt obozowy (namioty, samochody). Pozostałe losy zostały dla zawodników, którzy mieli przybyć 1.06. Oczywiście, aby nie było „forów” nie było mowy o żadnym zanęcaniu, ani specjalnym przygotowywaniu stanowisk wędkarskich. Większość czasu zajęła nam i tak organizacja „stanowiska dowodzenia”, a właściwie kuchni i wspólnej stołówki. To tu przez cały czas pobytu na Wykrocie będzie miejsce wspólnych spotkań.

Ale i pierwszy wieczór na Wykrocie obfitował w atrakcje. Przyjechali koledzy z koła w Myszyńcu, gdyż jak się okazało teren który zajęliśmy na zawody obejmował ich stanowisko zanęcania karpi. Ale nie był to problem i tak nasze wędki nie „doleciały by” do miejsca gdzie Marcin, Bogdan i Kamil wywozili swoje „specjały”. A dodatkowo była okazja do pogadania na temat ryb, które biorą (lub nie), na łowisku. Dziękujemy za miłe przyjęcie na Wykrocie, szczególnie, że „warszawka” nie jest wszędzie mile widziana, a tu było zupełnie inaczej (szczegóły zostaną między nami).

W piątek, do południa, przybyła reszta drużyn. Teraz już mogliśmy przystąpić do „poważnej” rywalizacji. Wędki poszły w ruch, każde z naszych stanowisk wyposażone było w wiadra przysmaków dla ryb, zanęt i przynęt, a jak widać na zdjęciach,  mieliśmy „towaru” tyle co dobrze wyposażony sklep wędkarski w mieście wojewódzkim.

 

Pierwsze ważenie ryb było o 20:00 i już od tego czasu zaczęły się kalkulacje i kombinowanie jak zachęcić ryby do współpracy, aby wygrać zawody.

Nie ułatwiała nam zadania pogoda. Przez wszystkie dni mieliśmy „tropiki” rodem z Seszeli, czy innej Teneryfy, za to po powrocie możemy się pochwalić opalenizną, jakiej niektórzy nie mają nawet pod koniec lipca. Przed przegrzaniem i udarem cieplnym ratowały nas parasole oraz kąpiele w zalewie (znalazły się miejsca do „przepłukania” spoconych ciał w niedalekiej odległości od naszych stanowisk wędkarskich). Za to nie było problemu aby noce spędzić przy wędkach, bo spanie w namiocie trochę przypominało pobyt w saunie.

Upał zmusił nas do zarządzenia dodatkowego ważenia ryb, bo trzymanie ich przez dwanaście godzin w siatkach (nawet tych długich „zawodniczych”) nie dałoby im szans na przeżycie w tym upale. Co prawda przysporzyło to na koniec zawodów więcej pracy „komisji” sędziowskiej, gdyż nie było szans, aby jedna osoba uporała się z podliczeniem wyników.

Pobytu nad wodą nie ograniczaliśmy tylko do siedzenia przy wędkach na swoich stanowiskach. Rano i wieczorem, z największą przyjemnością, wspólnie posilaliśmy się w naszym „stanowisku dowodzenia”. Szczególnie, że trudno było wytrzymać z dala od namiotu-stołówki gdy na patelni smażyła się jajecznica przyrządzana przez kol. Dominikę lub gdy na grillu smażył się boczek, karkówka, pachnąca kiełbaska lub pieczarki z serem (mniam). A i w ciągu dnia „wpadaliśmy” na kawę, herbatę, napój czy kanapkę, szczególnie, że stół zaopatrzony był w domowe przetwory – grzybki i papryczki w occie, ogóreczki zarówno kiszone jak i konserwowe a oprócz tego nie zabrakło owoców i słodyczy.

Dodatkowej rozrywki na łowisku zapewniały dwa psiaki, które towarzyszyły nam na zawodach. Seniorka, berneńczyk Elza kolegi Waldka oraz młodziak, 8-miesięczny husky syberyjski – Ares, mój i Wiesia. Tu przyznam, że więcej uwagi zwracał na siebie Ares (dla niektórych Agrest J), bo głównym jego zajęciem było bieganie po całym brzegu i to tak daleko gdzie prawie wzrok  nie sięga, więc co jakiś czas większość z nas angażowała się do nawoływania „sierściucha” aby wrócił „do domu”.

Ostatni dzień przywitał nas rano zakwitem wody. Było to właściwie do przewidzenia w tych temperaturach. Dobrze, że to stało się na koniec zawodów, chociaż sprawiło spory kłopot przy osuszaniu i czyszczeniu siatek tak aby nadawały się do spakowania.

Niedziela to już był ten dzień gdzie trzeba było zwijać nasze obozowisko. Rano, ostatnie ważenie ryb i już czekanie na podsumowanie wyników zawodów, oraz pakowanie całego naszego dobytku do samochodów. Ale nim rozjechaliśmy się do domów nastąpiła najważniejsza część zawodów – wręczenie nagród. Drużyny, które zajęły pierwsze trzy miejsca otrzymały nagrody rzeczowe (wg. własnego wyboru), zwycięzcy indywidualni -  puchary, wszyscy uczestnicy pamiątkowe statuetki.

Pucharek otrzymała też koleżanka Dominika. Właściwie to miało być pocieszenie za zajęcie ostatniego miejsca, ale nie tak wyszło. Dominice należała się nagroda za to, że nie zważając na swoje wyniki na łowisku jej priorytetem było dbanie o innych uczestników zawodów. I za to wszyscy Jej serdecznie dziękujemy.

Ponieważ wyniki są w rubryce sportowej to w relacji nie muszę o tym szczegółowo pisać.
(Pełne wyniki zawodów)

Niestety na koniec nie mogę powstrzymać się od komentarza, że w tym roku Koło nr 43 wzięło rewanż za zeszłoroczną porażkę na Wykrocie. Tym razem „na pudle” na 1 i 2 miejscu byliśmy MY – KOŁO nr 43 (!!!).

 

Rewizorek - Gosia