Towarzyskie zawody spinningowe - Rozpoczęcie sezonu - Pogorzelec - 14.05.2017

Niespodziewana w tym roku zimna „majówka”, „ogrodnicy” i o tydzień przyspieszona „zimna Zośka” nie napawały nas optymizmem przed naszymi pierwszymi w tym sezonie zawodami spinningowymi. Łodzie zamówione już w lutym, a maj śnieżny i mroźny. Jednak czy to jakieś tajemne zaklęcia zaprzyjaźnionych szamanów, czy objęła nas „dobra zmiana”, niedziela przyniosła radykalną zmianę pogody.

Poranne słoneczko i ciepłe powietrze spowodowało, że już od zbiórki na przystani wszyscy mieli dobre humory. Po krótkich sprawach organizacyjnych (powitanie, omówienie zasad i losowaniu) ruszyliśmy łodziami na „podbój” Narwi. Lekko nie było, bo nurt, w związku z podniesionym stanem wody, był dość silny, więc „galernicy” skazani tylko na wiosła i siłę swoich rąk musieli włożyć sporo trudu, aby dotrzeć do miejsc gdzie planowali łowić, a i wrócić po zawodach do przystani nie było tzw. „bułką z masłem". W niektórych "bankowych" miejscówkach nawet dwie solidne kotwice nie były w stanie utrzymać łodzi.

Wyniki zawodów okazały się dość skrajne, może miała na to wpływ panująca do tej pory aura, bo z jednej strony zwycięzca zawodów kol. Janusz Kręźlewicz wygrał 73 centymetrowym szczupakiem, a po przeciwnym biegunie byli koledzy, którzy nie mieli nawet „szarpnięcia” przez 5 godzin rywalizacji. Drugie miejsce w zawodach kol. Wiesławowi Sochaczowi zapewnił 41,5 cm okoń (garbus jak się patrzy), trzecie i czwarte miejsce kol. Mateusza Doroz i Marcina Lesiaka przyniosły też niemałe okonie.
(Pełne wyniki zawodów)

Jeden okoń był, można powiedzieć, złowiony dwa razy, Raz na wędkę a raz wyłowiony razem z siatką, z którą próbował uciec (chińskie, śliskie sznurki są bardzo oporne na wiązanie na knagach). W ferworze walki z prawie rekordowym „garbusem” kolega Wiesław nie zauważył, że słabo przyczepiona siatka z okonkiem, którego wcześniej złowił, odpłynęła w siną dal. Samego odpłynięcia siatki kolega Wiesław nie zauwazył, jednak "serdeczne, staropolskie pozdrowienia" umykającej z nurtem zguby, niosące się po wodzie już po chwili, słyszane były niemal na brzegu. Na szczęście nieoceniona okazała się pomoc kolegów wędkarzy łowiących nieopodal. Zaopatrzeni w łódź z silnikiem szybko wyłowili niesfornego garbatego uciekiniera razem z siatką.

Po zawodach nadszedł czas na odpoczynek i posiłek, ale też nie bez problemów. Miejscowy grill chyba jeszcze nie odmarzł po zimie i próby przygotowania na nim jedzenia, po godzinie, skończyły się porażką. Na szczęście kolega Kapitan miał dyżurny turystyczny grill. Teraz już szybciej rozgrzał się węgiel, ale i tak niektórzy zgłodniali zawodnicy nie dotrwali do końca pieczenia i raczyli się „stekami po amerykańsku” – nieco krwistymi. Potrzeba zaspokojenia naszych apetytów była tak nieposkromiona, że zajęci trzymaniem w rękach sztućców zupełnie zapomnieliśmy o udokumentowaniu naszego spotkania na zdjęciach. Na szczęście parę fotek „smartfonowych” koledzy zrobili w trakcie zawodów.

Żadne jednak z powyższych „atrakcji” nie popsuło nam humorów. Zawody naprawdę się udały. Obyśmy jak najczęściej wracali do domów, po wspólnym wypadzie na ryby, w tak dobrych nastrojach jak dziś.

 

Rewizorek – Gosia S.